Zbigniew Czarnuch, Na zieloną Ukrainę wyprawa po zakopany dzwon, Ziemia Gorzowska 1993, nr 29
Winniczek zarodowy i pęczek ziół
Potem wyprawa do zagrody Zazuli. Wczoraj Stepan Kozak opowiadał, że gdy z kolegami w latach pięćdziesiątych pasał na górach krowy, patrzeli na dół i zastanawiali się, w której stodole zakopano dzwon. Wieś wiedziała więc, że został zakopany w stodole. W zagrodzie stodoły już nie ma. Została rozebrana, a na jej miejscu stoją szopy. Miał przyjechać Kazimierz Ferensowicz ze Złoczowa, pochodzący także z Kozaków, który podejmował nas wszystkich obiadem w niedzielę. Obiecał przywieźć saperski poszukiwacz min, przy pomocy którego dzwon miał być odszukany.
Nie przyjechał. Pozostało więc Zbyszkowi Stojanowskiemu ze Złoczowa i gospodarzowi zagrody przekazać tajemnicę i poradzić: tu szukajcie. Tylko czy się uchował do naszych czasów? Czy aby już dużo wcześniej ktoś nie zdradził tajemnicy i dzwon dawno wykopano? Jeden z uczestników naszej wyprawy spiera się z sołtysem Stojanowskim, że dzwon, jak mu mówił jego ojciec, został zakopany u innego gospodarza. Jak jest naprawdę?
Wracamy do autokaru. Tu zebrała się już grupa ludzi odprowadzających naszych. Znalazła się harmoszka, rozpoczęły się tańce z przyśpiewkami. Ktoś przyniósł flaszkę. Szklanica przechodzi z rąk do rąk. Następuje żywiołowe zbratanie dawnych i obecnych mieszkańców.
Gdy wracaliśmy, Jańcio Stojanowski wiózł ze sobą ślimaka winniczka, aby pokrzyżować go z tymi mniejszymi z nadwarciańskich łąk w Białczyku. Janina Paczko wiezie uplecione wianki z macierzanki, z myślą, że zdąży je jeszcze w Witnicy na Matkę Boską Zielną poświęcić. Stanisław Mikitow w swym opuszczonym domu znalazł skarb: tam, gdzie powiesił przed ponad pół wiekiem obraz pamiątki z pierwszej komunii, tam go i zastał. Popłakałem się jak dziecko — powiada. Aniela Stojanowska nazbierała torbę ziół, jakie nad Wartą nie rosną.
Niemki w Witnicy też szukają roślinek do nowomarchijskich ogródków zakładanych w Nadrenii czy Bawarii.
Po przyjeździe do Polski kupiłem po drodze nowy numer „Polityki” z artykułem Barbary Pietkiewicz o zjeździe dawnych mieszkańców Lidy w swym białoruskim rodzinnym miasteczku. Umówili się z Żydami rozrzuconymi po świecie, że razem będą odbywali tu swe coroczne zjazdy, Stepan Kozak namawia, aby każdego roku Kozaczanie na Wszystkich Świętych zjeżdżali się w swej wsi rodzinnej. Barbara Pietkiewicz tak kończy swą relację z Lidy: / nagle zdejmuje mnie po raz pierwszy w życiu przerażenie, że mogłabym stąd wtedy nie wyjechać. Tak niewiele brakowało i zostałabym może Iriną Jarosławowną Tkaczuk, zatrzaśniętą do końca życia na tej mojej ziemi. Odnoszę wrażenie, że takiego samego zdania są członkowie wyprawy do Kozaków.
To samo czuję, gdy często zdarza mi się obcować z Niemcami odwiedzającymi swą rodzinną Witnicę i Gorzów.
Pojechałem do Pyrzan sprawdzić, jak to w końcu jest z tymi dzwonami. Okazało się, że jeden jest bez żadnych znaków, na drugim jest data, a na trzecim obok daty i wizerunku o treści religijnej widnieje wytarty już mocno napis Podlipce.
Trzeba było z większym jeszcze krytycyzmem odnosić się do relacji naocznych świadków, zwłaszcza tam, gdzie wystarczyło tylko pożyczyć od pana organisty drabinę.