Na zieloną Ukrainę wyprawa po zakopany dzwon cz. 1

Warto przypomnieć znakomity reportaż Zbigniewa Czarnucha: Na zieloną Ukrainę wyprawa po zakopany dzwon (Ziemia Gorzowska 1993, nr 28 z 15.07.1993)

Panie, historia z dzwonem, coś ją pan opisał w „Opowieści o dwóch ziemiach mieszkańców Pyrzan”, jest wszystka zmyślona — usłyszałem w autobusie gdy zbliżaliśmy się do granicy z Ukrainą, a wędrujący kielich rozluźnił języki. Rozwarłem ze zdziwienia oczy, bo napisałem to, o czym mi ludzie opowiadali: że gdy zapadły decyzje o wyjeździe na Zachód, pozdejmowano z kościoła i dzwonnicy wszystkie dzwony, z których największy postanowiono zakopać w wielkiej tajemnicy. Ołtarze, obrazy, figury, liturgiczne sprzęty, wszystko zapakowano do specjalnego wagonu. I tak dojechano na stację w Witnicy.

—  Gdzie by Sowieci dali wagon na takie rzeczy! Trzeba było wszystko po ludziach rozdać, jak po kilka rodzin stłoczyło się w odkrytych węglarkach. A dzwonów to my nie wieźli, ich już dawno w Kozakach nie było, oprócz tego zakopanego.

—  Jak to nie było dzwonów — zaoponowałem — a te wiszące na dzwonnicy w Pyrzanach, skąd się wzięły – tuż po, waszym tam wyjeździe?

—  Myśli pan że Niemcy byli tak głupie, by dzwony ze swoich kościołów w Witnicy i Gorzowie, tu, na ich ziemiach zdejmować, a tam w Kozakach nam zostawić. Raz przyszedł sołtys Rodynski, Ukrainiec i powiada: „Niemcy dali nakaz wszystkie dzwony odstawić na stację do Złoczowa. Dawaj, największy schowamy, resztę odwieziemy”. I tak się stało. Rodyński nie wiedział, gdzie naszych czterech gospodarzy z Domeradzkim, który dzwon wiózł swym wozem, w nocy go zakopało. Tylko oni wiedzieli. Dziś nikt z nich już nie żyje. Tajemnicę przekazali synom. Teraz jedziemy dzwon ten odkopać.

—  Nie powiedział mi pan jednak, skąd się wzięły dzwony w Pyrzanach — przypominam.

—  Jednego razu — było to gdzieś chyba na początku 1946 roku, a może wcześniej, ksiądz Krall, z którym tak jak pan opisał przyjechaliśmy tu do Pyrzan, gdzie się dowiedział,
że pod Krakowem w jakiejś hucie znajdują się dzwony, które tam Niemcy zwieźli i nie zdążyli przemienić w pociski. Pojechała tam nasza delegacja i żadnych dzwonów z Kozaków nie znalazła. Był dzwon z Podlipiec, które należały do naszej parafii, więc go razem z dwoma innymi przywieźli. Jest tam nawet napis: Podlipce.

—  Nieprawda — wtrąca jeden z przysłuchujących się rozmowie uczestników wycieczki. Ja wykonywałem konstrukcję dzwonnicy i zawieszałem dzwony. Nie ma na nich żadnych napisów.

I rozgorzał spór, który postanowiono rozstrzygnąć po powrocie do Pyrzan i obejrzeniu dzwonów.

Gdy dotarła do mnie wiadomość, że sołtys Józef Stojanowski, który tak pięknie kazał sobie wymalować panoramę wsi Kozaki na swym nowo wybudowanym domu w Pyrzanach, organizuje wycieczkę w swe rodzinne strony, nie mogłem się nie zgłosić jako jeden z trzydziestu paru kandydatów na tę wyprawę na ziemię złoczowską, skoro napisałem o ludności tych dwu wsi opowieść. Nadto kusiła mnie chęć porównania. Dwa tygodnie wcześniej podejmowaliśmy w Witnicy autokar Niemców, byłych mieszkańców tej miejscowości, z którymi od trzech lat utrzymujemy dobre kontakty. Jak nasz autokar, polskich ziomków, przyjmą ukraińscy mieszkańcy Kozaków?

A o tym, że jedziemy odszukać ukryty dzwon, dowiedziałem się dopiero na granicy. Jak tajemnica, to tajemnica!

Jutro ciąg dalszy…